Wziął go wicher i uniósł na skrzydlatym stworze Leciał rozzuchwalony w powietrzu i grozie Płaszcz swój gwieździsty zrzucił na ziemię, By w otchłani mrocznej Dumą ziemi dosięgnąć na znak dominacji
I odtąd już go materialnie na ziemi nie było Dusza i zaświaty, śmierć i nieśmiertelność Wszystko to urosło w istnień królestwie cienistym Jak wampira marzenie, które co noc natrętnie wraca W cieniu władcy
Od zmierzchu do zmierzchu szatą nocy rozdartą Z czerwieni dzikiej zimnych zachodów Wynurzył swe zjawy jak świt bezszelestnie Wciąż dla ślepców obcy, wciąż nienamacalny
Pośród mgły i szarugi, szukałem choć najdrobniejszego Jego śladu, a On jasnowidzeniem raju ostatniego tchnienia Wargami zmacawszy chłód gwiezdnych przestworzy Zrzucił mrok na ziemię, zakrywając wszelki błękit Na zawsze...