Pierwszy promień gorący jak płomień zobacz kwitnie Poznań,wyjdż poznaj ich anatomię Ciasna garderoba nie schowa wiele, nie strzelę se w łeb Takie ciało jak jej truje, gotuje krew Impuls zjawia się jak intruz, teraz myślę czym czarować Jak atakować, jak zdobyć trofeum Słodycz mnoży się, dąży do apogeum Czemu oprzeć się temu boskiemu dziełu (nie da się) To jakaś chemia, spontan, elektryczność Ciężko opisać, niełatwo zawinąć w pismo Słowo nie zrobi tego fachowo Lepiej milczeć i bez bawełny uwieść owoc Póki pełen miąższu doznać wstrząsu, łyknąć emocji Na przebudzenie to jedna z najlepszych opcji W szybkim trybie chodnik jak wybieg Można oszaleć, karmimy oczy każdym detalem Cali od butów do centrali wpadamy w paraliż Krążą mililitry adrenalin Afrodyzjak wszedł w organizm, czuję, że żyję Daje mi siłę na chwilę, umilę czas choć na chwilę
Czasem jutro nas zalewa łzami A miało być gładkie jak aksamit Niesmak można zabić afrodyzjakami
Czasem jutro nas zalewa łzami A miało być gładkie jak aksamit Niesmak można zabić afrodyzjakami
Rzadko słodkie, często gorzkie To życie pędzi na falochron By rozbić się jak fale morskie Nieznane są wyroki boskie Od świtu aż do zmierzchu tor przeszkód Chcąc pokonać proszkiem i wódą Przywaliłbym się grudą Zaprzeczyłbym cudom jakie niesie nam natura Jej usta, jej szyja, jej skóra Na godzinę złą jest akurat Jutro ona będzie tą złą godziną Która zmusza do szukania kolejnej ucieczki Kolejna ucieczka i do kolejnej sprzeczki To koło się zamyka, nie ma dokąd się wymykać Zostałem tylko ja, modlitwa i muzyka W czterech ścianach szukać odurzenia To sam na siebie zamach Hipokryzja jak każda decyzja By skosztować ugryźć, delektować się I dla siebie zachować tak chce każdy mężczyzna Przyznaj, że to piękna wizja A tu tylko kusi złudny afrodyzjak On jutro będzie jak trucizna Jutro będzie jak trucizna I pozostanie po nim tylko blizna
Czasem jutro nas zalewa łzami A miało być gładkie jak aksamit Niesmak można zabić afrodyzjakami
Czasem jutro nas zalewa łzami A miało być gładkie jak aksamit Niesmak można zabić afrodyzjakami
Jak zwykle spieprzyłem weekend - moja wina Miał być chill-out, jest dystans liczony w milach SMS? - nic, pusta skrzynka odbiorcza Kara za egoizm, brak impulsu na łączach Przybity przy bitach, ty gdzieś sama na mieście Ile jeszcze kurwa w środku cały wrzeszczę Gram na nerwach nam, gram całą orkiestrę Taki typ, taki niestety jestem Gdzie ten uśmiech, dom, gdzie twoje zgrywy Patrzę w lustro, stop zatarłem tryby dziś Gdzie tu puenta? tam, gdzie rozwiązanie We mnie szukam wciąż i nie przestanę Bo tylko tak mogę naprawić co złamałem Miałem nie obiecywać - obiecałem Bez sensu nie wiem skąd u ciebie ta siła Że jeszcze wytrzymujesz ze mną, jesteś tak cierpliwa Słowa nie pomogą, głowę zwieszam nisko Nie chcę by to prysło chciałbym mieć cię bliżej Dziś za oddech twój bym oddał wszystko A tak siedzę z telefonem z nosem wbitym w szybę