Kiedy słońce znika za horyzontem Zaciera się granica między złem, a dobrem Nocą ulica przedstawia swe oblicza Słychać diabła śmiech, on nigdy nie zasypia
Nieprzyjazna, nie zaprasza ciebie w swoje progi Będzie jazda, jak niepewnie stawiasz po niej kroki Raz na jakiś czas przyprawia komuś rogi To księżyca blask wtedy trzeba się nałoić Ulica nocą to my, godziny Sodomy i Gomory Crime story, wóda bro mój faworyt Unikając patroli, które zachowują się Jakbyśmy byli z kamfory, adrenalina smakołyk Nie przeginaj i nigdy nie trać kontroli Za rogiem czai się żmija, co zaplącze ci nogi Nigdy nie bądź nad wyraz, bo to cię kiedyś zaboli Ulica nocą zdradliwa, chwyta w sieci niewoli Gdzie jest Ninas, dwa na cztery swobody Gdzie macie kurwy dowody, w nocy bądź zawsze gotowy To godzina wampira, otwierają się groby Do rana oby, już świta pojawił się słońca promyk
Kiedy słońce znika za horyzontem Zaciera się granica między złem, a dobrem Nocą ulica przedstawia swe oblicza Słychać diabła śmiech, on nigdy nie zasypia
Gdy na naszej półkuli powoli słońce zasypia Złudna cisza ulic mówi - miej otwarte ślipia Sam nie mogę spać choć miasto już dawno w puchu Idę pisać swe imię w godzinie duchów Mróz, na wózku typ śpi na przystanku Czuć smród nie tylko taniego alku Obok niego jak w parku puste butle po wiśniówce I ziomek z twarzą, raczej blizną po cegówce Dalej minęła może minuta, słyszę dźwięk koguta A buta B pale głupa eee Szybciej niż mgnienie frunę nad ogrodzeniem Kilometr dalej nie ma mowy o problemie N.O.C. różne okazje stwarza Writerom na akcje, dilerom by hajs pomnażać Jest wiele miejsc w których nie chcesz być sam w nocy Każde miasto ma swą część gdzie łatwo o kłopoty
Kiedy słońce znika za horyzontem Zaciera się granica między złem, a dobrem Nocą ulica przedstawia swe oblicza Słychać diabła śmiech, on nigdy nie zasypia
Gdy noc się zaczyna i gasną światła w oknach Na ulicy drapieżniki i zwierzyna łowna Spoglądam na ten obraz, widzę swoisty klimat Gdy jeden chce zarobić, drugi brzytwy się trzyma Na niebie duży wóz, mały wóz, a na ziemi Znowu radiowóz, to się nie zmieni mają powód znów W kieszeni pozbyć się dowodów, szybki trucht Uliczny trening i do przodu byle dalej od psów Widziałem lepsze wstrzyki niż w filmach z Ameryk Obławy, awantury, Bez Cenzury z Warszawy ulic Dla głupiej sprawy freaki i koty robią głupoty Więc radzę obcym uważać po północy Hardkoru pierwszy smak, strach, bach! bach! Rozpierdala jak trotyl, tak jest u nas w nocy Jak to skumasz i z drogi swej nie zboczysz Bez kitu może przetrwasz do świtu, szeroko oczy
Kiedy słońce znika za horyzontem Zaciera się granica między złem, a dobrem Nocą ulica przedstawia swe oblicza Słychać diabła śmiech, on nigdy nie zasypia