Ktoś mówił, że z gliny ulepił mnie Pan, Lecz przecież się składam z kości i z krwi. Z kości i krwi i z jarzma na kark I pary rąk, pary silnych rąk.
Co dzień szesnaście ton i co z tego mam? Tym więcej mam długów im więcej mam lat. Nie wołaj święty Piotrze, ja nie mogę przyjść, Bo duszę swoją oddałem za dług
Gdy matka mnie rodziła, pochmurny był świt. Podniosłem więc szuflę, poszedłem pod szyb. Nadzorca mi rzekł — Nie zbawi Cię Pan, Załaduj co dzień szesnaście ton.
Co dzień szesnaście ton...
Czort może dałby radę, a może i nie. Szesnastu tonom podołać co dzień. Szesnaście ton, szesnaście jak drut, Co dzień nie da rady nawet i we dwóch.
Co dzień szesnaście ton...
Gdy kiedyś spotkasz mnie, lepiej z drogi mi zejdź, Bo byli i tacy — nie pytaj gdzie są. Nie pytaj gdzie są, bo zawsze jest ktoś, Nie ten, to ów, co urządzi Cię.