przesilenia nigdy nie trwają zbyt długo nieznaczące dni stają się latami błogość otępienia unosi wysoko by za każdym razem kończyć się tak samo
palące pragnienie zostania na dłużej, choć rzadko bywałem tu mile widziany przechodzić, iść dalej w nieznanym kierunku odchodzić w milczeniu, wbrew woli iść dalej; przez zamieć, pożogę, zgliszcza i popioły, ignorując ból, otarcia na ciele; niezgodę, destrukcję i zrezygnowanie, utratę oddechu - aż po zatracenie
w każdej kropli jadu, chwilach jak płomienie, w iluzji spełnienia, zwątpieniu, bezsile, w daremnej ofierze i rozczarowaniu, we wszystkim co spontaniczne i żywe
w szarości głębokiej jak późny listopad przez szron skrywający przegniłą zieleń w skrajność ze skrajności, i znikąd donikąd, stapiając z nicością - aż do zatracenia