Zabił, oszukał, zdradził, ocalił Skoczył, utonął, zbudował i spalił Dał komuś coś, czego on nigdy by nie dał Zasłonił swym ciałem, a wcześnie je sprzedał Wykrzyknął, zamilknął, Powiedział dlaczego tak mocno się modli?! – on pluje na niebo Zawinił, choć święty tak bardzo ją kochał Był twardy jak kamień i tak jak wierzby szlochał
Czasem na drodze tak życie zaskoczy, że trudno jest myśli w słowa ubierać Skazani by prawdzie popatrzeć w oczy, która już dawno się gdzieś poniewiera
Nie wołał o więcej i przeżył, nie umarł Znał jedno jedyne – uderzył jak umiał Okłamał tak szczerze... Dla kogo? Za ile? Obiecał i trzymał swe słowa przez chwile Pokocha bez przyczyn, połamie zasady Pobiegnie na górę i zejść już nie da rady Przytuli, odrzuci, zaciśnie, uwolni, Na tyle chcą życia na ile są wolni
Czasem na drodze tak życie zaskoczy, że trudno jest myśli w słowa ubierać Skazani by prawdzie popatrzeć w oczy, która już dawno się gdzieś poniewiera
Wystrzelił, oczernił, bez szansy wyzdrowiał Miał szczęście bez granic i wszystko pochował Zrozumiał jak wiele jest wciąż do zrozumienia Tak dużo już zmienił, właściwie nic nie zmieniał W rozpaczy i gniewie, z oznaką radości Ze łzami na dłoniach pokonał słabości Zasłynął z pogardy, szanuje go wielu Samotny, wrażliwy pomaga bez celu
Czasem na drodze tak życie zaskoczy, że trudno jest myśli w słowa ubierać Skazani by prawdzie popatrzeć w oczy, która już dawno się gdzieś poniewiera