Ciągle pada... Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby. Mokre niebo się opuszcza coraz niżej, Żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie. A ja, A ja chodzę Desperacko i na przekor wszystkim moknę. Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople. Patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie. To nic...
Ciągle pada... Ludzie biegną, bo się bardzo boją deszczu. Stoją w bramie, ledwie się w tej bramie mieszcząc. Ludzie skaczą przez kałuże na swej drodze. A ja, A ja chodzę Nie przejmując się ulewą ani śpiesząc, Czując jak mi krople deszczu usta pieszczą. Ze złożonym parasolem idę pieszo. O, tak.
Ciągle pada... Alejkami już strumienie wody płyną. Jakaś para się okryła peleryną — Przyglądają się jak mokną bzy w ogrodzie. A ja, A ja chodzę W strugach deszczu, ale z czołem podniesionym. Żadna siła mnie nie zmusza i nie goni. Idę niby zwiastun burzy, z kwiatkiem w dłoni. O, tak...
Ciągle pada... Nagle ogniem otworzyły się niebiosa, Potem zaczął deszcz ulewny siec z ukosa, Liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A ja, A ja chodzę I nie straszna mi wichura ni ulewa, Ani piorun, ktory trafił obok drzewa. Słucham wiatru, ktory wciąż inaczej śpiewa.
Ciągle pada... Nagle ogniem otworzyły się niebiosa, Potem zaczął deszcz ulewny siec z ukosa, Liście klonu się zatrzęsły w wielkiej trwodze. A ja, A ja chodzę I nie straszna mi wichura ni ulewa, Ani piorun, ktory trafił obok drzewa. Słucham wiatru, ktory wciąż inaczej śpiewa. A ja
A ja chodzę Desperacko i na przekor wszystkim moknę. Patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople. Patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie. To nic...