A kiedy ręka uchyla zasłony, I świat po nocy jawi się widzialny, Na śnieżnych wieżach kołyszą się dzwony I stoją w oknach szronu białe palmy, I puch opada pazurkiem strącony.
Łaskawa zima codziennie nam sprzyja Pośrodku ogni niepewnego wieku, Zwierzęta dziwne mróz w niebie rozwija, Gwiazda osiada na biednym człowieku I tając grzeje, już blisko Wigilia.
Idziemy w nasze wysokie pokoje, Dzwonki czy skrzydła za oknami brzęczą I słońce pada, siostrzyczko, na twoje Włosy, i zjeżdża jak chłopak poręczą, Ale ty inną jasność masz na czole.
Przyjmij ode mnie tę gałązkę małą Mimozy, w nasze przywiezionej sniegi. Bo gdyby ciebie wszystko nie kochało, Tobym nie myślał, zamknąwszy powieki, Że piękne jest to, o czym się milczało.
O Boże, jak niepewne nasze losy, Jaka potężna siła nami toczy, Ile złych godzin serca nam spustoszy, Zanim ty, wierna, zamkniesz moje oczy, Ty, przychodząca do mnie szarym rankiem, Jak matka senna z kopcącym kagankiem.
Ogromne wody, zamglone stolice, Mroźny znak wojen, co w niebie się pali - Ale ja niczym siebie nie nasycę I tak oboje będziemy czekali Na promień ostry, który nas otwiera, Nie wiem, czy gdy się żyje, czy umiera.
Zimo dobra, bielą otul nas, Bo każda nasza chwila przebudzenia czeka, Z dawnych smutków oczyść naszą twarz, Bo mamy jechać razem, a droga daleka. I niech się spełni złotej łaski czas.