To był maj, pachniała Saska Kępa szalonym, zielonym bzem. To był maj, gotowa była ta sukienka i noc się stawała dniem.
Już zapisani byliśmy w urzędzie, białe koszule na sznurze schły. Nie wiedziałam, co ze mną będzie, gdy tamtą dziewczynę pod rękę ujrzałam z nim.
Małgośka – mówią mi – on niewart jednej łzy, on nie jest wart jednej łzy. Małgośka – wróżą z kart – a weź go czart, weź go czart! Małgośka – tańcz i pij, a z niego sobie kpij, a z niego kpij sobie, kpij. Jak wróci, powiedz: nie, niech zginie gdzieś na dnie, hej, głupia ty, głupia ty, głupia ty.
Jesień już, już palą chwasty w sadach i pachnie zielony dym. Jesień już, gdy zajrzę do sąsiada, pytają mnie, czy jestem z nim
Widziałam biały ślub, idą święta, nie słyszałam z daleka słów. Może rosną im już pisklęta, a suknia tej młodej uszyta jest z ich snów.
Małgośka – mówią mi – on niewart jednej łzy, oj głupia ty, głupia ty. Małgośka – wróżą z kart – on nie jest grosza wart, a weź go czart, weź go czart! Małgośka – tańcz i pij, a z niego sobie kpij, a z niego kpij sobie, kpij. Jak wróci, powiedz: nie, niech zginie gdzieś na dnie, hej, głupia ty, głupia ty, głupia ty.