Idę cienistą stroną ulicy, a ty słoneczną – a ty słoneczną płyniesz w obłoczku zwiewnej spódnicy stopą taneczną – stopą taneczną. Idziesz słoneczna, sama, jak właśnie rozkwitły z pąka liść, że idącemu cieniem jest jaśniej – na ciebie patrząc – iść.
Tam po twej stronie przepych wiosenny klomby ogarnia – klomby ogarnia. Tutaj już tylko schną chryzantemy w mrocznych kwiaciarniach – w mrocznych kwiaciarniach. Idziesz słoneczną stroną ulicy i niesiesz naręcz bzu, a ja twą postać niosę w źrenicy po cienia stronie tu.
Barwne po twojej stronie wystawy, rojne kawiarnie – rojne kawiarnie. Tutaj do niemych kin nieruchawy tłumek się garnie – tłumek się garnie. I tak idziemy – ty w gronie licznym, a ja tu z sobą sam. Ja – po cienistej stronie ulicy. Ty – w słońcu cała tam.
Słyszę za sobą szelest stronicy z prawdą odwieczną – z prawdą odwieczną. Tylko z cienistej strony ulicy widać słoneczną . Niechby tak trochę drogi nam zeszło, nim skręcę w swoją sień. Tobie – idącej stroną słoneczną – mnie – tą, gdzie już jest, cień.