Znali się od małolata, on ciągle za nią latał Żywiła go uczuciem, lecz nie trawił go jej tata Niedostępna jak śnieg tego lata Padał deszcz gdy kłamała że kocha go jak brata Niespełniona miłość w jego oczu toni Słona przelana kropla pocałunkiem dla jej dłoni Zrozumiała że nie umie się już bronić Oddali się sobie pośród suchej trawy woni Kogo ta miłość obchodzi? Tylko ciebie i mnie Nuciła pod nosem pakując walizkę On czekał już na dworcu w jedną stronę bilet Bo za chwile uciekną stąd jak najdalej byle On nie miał nic ona zostawiła wszystko w tyle Czekała na te chwile słodkie jak daktyle Zakochani aż po kres powiedz czy już wiesz kogo ta miłość zabije Póki żyje na zawsze tylko twój Szeptał czule jej do ucha, ale czy to czuł Ona wniebowzięta w błękitnej sukience Czuła że to ten jemu odda nawet serce Splecione ręce, spokój, dom, rodzina Dają sobie rade ona marzy dać mu syna On ma tego dość, on tego nie wytrzyma Bo ciągnie go ulica, kusi go inna dziewczyna Samotne wieczory, ból na twarzy w oknie Błękitna sukienka raz po raz słono moknie Przecież obiecał jej ale kiedyś z rana Gdy wróciła po klucze on za inną klęczał na kolanach To koniec, to tragedia, to dramat Boże wybacz mi, wyszlochała kiedy stała nad przepaścią Spadający liść, dryfujący w otchłań aby na wieki zasnąć
Znali się od małolata oboje głodni świata Co by się nie działo będziesz mieć we mnie brata Klnę się na te krople krwi i dłoń do dłoni Ja i ty towarzyszu broni Uderzyli w miasto gdzie światła nie gasną Na pełnej kurwie niedopuszczalne fiasco Ostrzy jak tabasco, cięli jak nóż masło Czy już wiesz który z nich jak Doni Brasco Póki co ciągle razem ramie w ramie Lajla lajla Jumanie spierdalanie Siupanie i bakanie Kiranie i jebanie Szampanem polewane na żetony panie Zdali sobie sprawę że to już nie małolaci Szacunek poważanie na ulicy kumaci Wielka siła w oczach tych dwojga braci Ta sama siła już wkrótce ich zatraci Zaczęli lecieć troszkę za ostro Nie chcieli liczyć z lokalną cosanostrą Kosy się ostrzą, przeładowują gnaty Płytki dół czeka zimny jak Apallachy Strachy na lachy niech się bratku pierdolą Jeszcze się okaże kto dojedzie kogo W drodze do dziupli, gdy pchali to co łupli Natrafili na obławę policyjnych trutni Spojrzał na brata który u jego boku Chciał odnaleźć spokój ale przeraziła go pewność w okół Psy wokół poddaj się nie ma wyjścia To ta chwila gdy karaluch wychodzi z ukrycia Wysiada, to nie brat to zdrajca Boże wybacz mi, wyszeptał kiedy sięgał po dziewiątkę Honorowa salwa, na wylot, na wieki zamykają się powieki