Obudził go jak co dzień, blady świt Porannej zmiany przyszła kolej Następny szary dzień Zmęczone oczy, zniszczone dłonie Na twarzy piętno przeżytych lat W uśpionym mieście z ciemnymi ulicami Podążał jak człowieka cień Choć niewiele w swym życiu dotąd miał Nigdy nie mówił, że naprawdę jest mu źle
Czy słyszysz ten głos płynący od lat? Cierpienia, które tak niewiele znaczy Posłuchaj tych słów, prawdziwych jak łzy Wartości, których nikt nie docenia
Mijały dni, kolejne lata W jednej fabryce pracował wciąż Pot z czoła znaczył niejedną chwilę Choć ledwie mu starczało na chleb Prywatyzacji przyszła pora Masowych zwolnień nadszedł czas Na bruku znalazł się w jednej chwili Pozostawiony bez żadnych szans Pracującej klasy zbliża się znów zmierzch Obojętność dziś ucieczce równa się