Do knajpy się chodziło poszukać sobie żon... Poszukać, bo to w knajpie, znajdować nie wypada. Przegrywał ten, kto pierwszy zaliczył w kącie zgon, Wygrywał, kto ostatnich do domu odprowadzał. A później się wzruszało, gdy biegło się przez mgłę W pszenicy aż do pasa, do słońca aż po rosie, Śpiewało się "Hosannę" dla babci, co na mszę, Jak gliniarz dał alkomat, dłubało się nim w nosie.
Lecz nagle Marian ze schodów spadł I całkiem mu się pozmieniał świat. Gdy Marian nagle ze schodów spadł, W jedną noc przeżył pięć lat... W jedną noc przeżył pięć lat...
Po lesie się Wartburgiem jeździło aż się grzał, Z pijanym w sztok słowikiem gadało po niemiecku, Tańczyło się "dżdżownice", gdy Krawczyk Krzysiek grał, Straszyło się nawzajem najbielszym z białych dzieckiem. Im grubszy tort tym głębiej odcisnąć trzeba twarz. Im zimniej tym cieplejsza jest na żwirowni woda. A Marian dziś powiedział, że ma za duży staż ... Im ktoś jest bardziej trzeźwy, tym trudniej ma na schodach !
Lecz nagle Marian ze schodów spadł ...
Tak dużo się zmieniło, tak łatwo zapomniało... Tak trudno dziś wytrzeźwieć z niemocy i marazmu Słowiki głuchonieme, Wartburgi zardzewiałe I żon się już nie szuka, bo same się znalazły.
A może to normalne, że się inaczej marzy Inaczej się przeżywa i pije się po pół I żeby to zrozumieć, potrzeba się zestarzeć Lub rzucić się ze schodów - najlepiej głową w dół
Bo kiedy Marian ze schodów spadł To całkiem mu się pozmieniał świat Gdy Marian nagle ze schodów spadł W jedną noc przeżył pięć lat... W jedną noc przeżył pięć lat...