Porwaliśmy się na zdobycie wielkich gór, herosi z dawnych lat służyli nam za wzór. Przez niebotyczną grań pięliśmy długo się, niejeden odpadł tam, znajdując w dole śmierć. Po drodze hulał wiatr i sypał w oczy śnieg, paraliżował strach, odbierał zmysły lęk. Lecz nie ustawał nikt, nawet w godzinie złej, zaciskał pięści i śmiechem wołał: Hej!
Przepięknie jest, i tylko tlenu mniej...
A prowadziły nas Nadzieja, Wiara, Złość, bo tam na dole Zła naprawdę było dość. I warto było iść, do góry wciąż się piąć, by sobą wreszcie być, by przestać karki giąć. I w czas wędrówki tej, był każdy z nas jak brat, choć nie obyło się bez wiarołomnych zdrad. Lecz nie ustawał nikt, nawet w godzinie złej, zaciskał pięści i ze śmiechem wołał: Hej!
Przepięknie jest, i tylko tlenu mniej...
Aż po tysiącach prób, przez przeraźliwą biel, opłacił się nasz trud - osiągnęliśmy cel. Czuliśmy bicie serc i pod stopami szczyt, gdzie pewne było, że przed nami nie był nikt. Lecz nie odezwał się tym razem żaden śmiech, bo wszyscy padli tu, zajadle łapiąc dech. I dziwny jakiś był zwycięstwa słodki smak, minęło parę chwil, aż ktoś wychrypiał tak:
Przepięknie jest, i tylko tlenu brak... Przepięknie jest, i tylko tlenu brak...