W dzień deszczowy i ponury z cytadeli idą góry, Szeregami lwowskie dzieci idą tułać się po świecie. Na granicy Czarnogórza czeka ich mitręga duża, /Może nawet tam czyha na nich wróg, A więc prowadź, prowadź Bóg!/bis Dzień wyjazdu już nadchodzi, matka płacze i zawodzi, Z żalu ściska biedną głowę, pan komendant ma przemowę: Bądźcie dzielni wy żołnierze, brońcie kraju jak należy! /Już pobudki ton trąbka nasza gra, A więc żegnaj matko ma./bis Żegnaj siostro, żegnaj bracie, wiem ze żałość w sercach macie, Władze płakać wam nie bronią, na kościołach dzwony dzwonią. Z dala widać już niestety, wieże kościoła Elżbiety, /Więc już zbliża się nam odjazdu czas, A więc żegnam, żegnam was./bis Czemu płaczesz ukochana — być żołnierzem rzecz cacana, Mundur z igły, guzik błyszczy, pół cetnara mam w tornistrze, Patrz na tego Manlichera — każdy żołnierz nie umiera, /Wtedy luba płacz, wtedy luba cierp, Gdy mnie zgładzi jakiś Serb./bis Hej, koledzy, dajcie ręce, może was nie ujrzę więcej, Może wrócę ciężko ranny i dostanę krzyż drewniany. Może ma mogiła stanie, gdzieś daleko na Bałkanie, /Może uda się ze powrócę zdrów I zobaczę miasto Lwów./bis