Gdy autobus rusza wyrzucam papierosa choć kierowcy linii całkiem podmiejskiej jakoś obojętne dokąd chcemy jechać po co, skąd, kiedy, czemu i za jaką cenę. A bilet kosztował trzydzieści srebrników do stacji z napisem pożółkłym Golgota. Miałem sen; ktoś mój portret zawiesił na drzewie, padał deszcz, potem pękła zasłona ze złota.
Brudny autobus do stacji Golgota ukradkiem zerkam przez judasz przetarty palcem w szybie. Mijamy stacje i zakręty. Tak się dłuży w tej podróży jakbyśmy do nieba.
Rżną w karty żołnierze. Piją. Będzie bieda. Chytrus Chrystus się przysiadł - fałsz winem przepija. Znów handel mu się udał, stare ciuchy sprzedał. Więc się cieszy, choć od rana coś kłuje go w krzyżu. Zapomniany autobus do stacji Golgota raptem staje - z kół uciekło ze świstem powietrze. Kiedy Chrystus pijany klnie na swego ojca w twarz od niego dostaje - w dół spada po stopniach.
Brudny autobus do stacji Golgota ukradkiem zerkam przez judasz przetarty palcem w szybie. Mijamy stacje i zakręty. Tak się dłuży w tej podróży jakbyśmy do nieba.
Pewnie jutro ktoś opisze incydent ten zwykły ubarwiając apokryfem w brukowej gazecie, jakiś żul, jakiś pismak, nadworny poeta by nie nudził się czytelnik tłusty przy obiedzie. Jutro Chrystus się doigra, zawiśnie na krzyżu, może za to, że Piłata w pokera oszwabi. Nie pojedzie nikt na Golgotę, na pogrzeb wszyscy pójdą. Potem stypa. Będzie trochę zabawy.
Brudny autobus do stacji Golgota ukradkiem zerkam przez judasz przetarty palcem w szybie. Mijamy stacje i zakręty. Tak się dłuży w tej podróży jakbyśmy do nieba.