Zapaliłem zielony ogarek By zazdrość ukłuła cię też Lecz zleciały się zewsząd komary Na wieść, że już można mnie zjeść Zebrałem więc pył Z szarych nocy i dni I wsypałem w twój but pełną garścią Postąpiłem jak zbój Dewastując twój strój Którym przecież podbiłaś ten świat
Do lekarza zaniosłem swe serce Powiedział, że nie jest tak źle I sam sobie wypisał receptę I imię wymienił w niej twe Potem zamknął się sam W bibliotece a tam Z naszych nocy doniesień miał stos Dowiedziałem się wnet Że skończony to człek Że praktykę zaniedbał ten gość
Pewnie święty też kochał się w tobie Słuchałem go przez jakiś czas Nauczał, że miłość powinna Silniejszy niż złoto słać blask Już bym wiarę mu dał Już przekonać mnie miał Lecz utopił się święty ów mąż Ciało znikło a duch Nieśmiertelny za dwóch Dalej bzdury te same plótł wciąż
Zaprosił mnie pewien Eskimos Wyświetlił najnowszy twój film Nieszczęsny, dygotał jak listek I siny od zimna aż był Przypuszczam, że zmarzł Gdy wiatr suknię ci zdarł I już nigdy nie przestał się trząść Wyszłaś pięknie, mój śnie W tej zadymce, we mgle Proszę pozwól, niech wejdę w twój sztorm