Moja matka była ni stąd ni z owąd, Mój ojciec podobny do świni. Potem matka poszła - szur szur - do kliniki I urodziła mnie w noc majową, A Księżyc był jak cholera, Ojciec po ośmiu literach... I nagle żelazko spadło mi na głowę I tak sie zaczęło, madame...
Oto jest spowiedź kretyna... Życie kretyna to łza... Któraż pokocha dziewczyna Takiego kretyna, jak ja? Któraż pokocha rudego Kretyna infernalnego? W ręku mam róże I uszy za duże, A w sercu Moniuszko mi gra...
Druga strofa...
Mijają, mijają epoki, Lecz słota jest ciągle pierońska, Więc męczą mnie polonokoki I niemoc - ach - jagiellońska... A może przyfrunie Serafin, Serafin, ten fruwać potrafi... Na dnie serca mego Ja wierzę - ach - w niebo, Bom ja jest kretyn, madame...
Trzecia strofa...
Ha ha... Zakochałem się raz w staruszce, Co miała kanapę pluszową, Siedziałem jak kot przy jej nóżce, A było to w noc majową... Lecz nagle się coś urwało, Staruszce się odwidziało... I znowu żelazko spadło mi na głowę I tak się skończyło, madame...