Znowu wiatr spod kanapy Przywiał nam gości dwóch W marynarkach lilaróż - - pan komornik i pan stróż Ważą portfel, co lżejszy niż puch.
Do nóg gościom się łasi Naszych kłopotów splot, Choć z balkonu do łóżka Wsuwa się z dobrą wróżką Złoty księżyc, mruczący jak kot.
Już nas, miła, nie dogoni żaden list, Choćby pan listonosz kupił nowy rower. Jeszcze z pralni letni płaszcz, Z przechowalni portret nasz I jak świerszcze dwa za kominem, Wygrzewając się przez całą zimę, Wypatrywać będziemy bociana.
Jeszcze w ogon latawca Trzeba nam miłość wpleść, Żeby potem ją schować W wielkim sercu Krakowa, Które rozstań wszak nie może znieść.