Dawno temu już, bo przed laty stu, z górą stu, pewien strażak miał huczny ślub, kumple mosiężni w krąg, a on miłej swej ślubuje wierność aż po grób. A zaś vis à vis wynajmował dom, wiejski dom, skromny muzyk pan Mendelssohn. Strażak był złoty chłop, mówi: „Proście tu muzyka, podje se i on”. Ach, co to był za ślub, ach, co to był za ślub! Dęta orkiestra grała ile tchu, wierzcie nam, trąby tu, tuby tam, ach, szkoda słów! Panie, panowie, był to wspaniały ślub, to był ślub! Starszy strażak już, co na tubie grał, tęgo grał, uroczysty spicz wierszem miał, zebrał za to moc braw i nad kuflem fajansowym dalej mężnie trwał. „O gołąbeczko ma, niech szczęście wiecznie trwa”. Nawet pan Mendelssohn musiał przyznać, że pan młody głos miał niby dzwon. Ach, co to był za ślub, grzmiał koncert trąb i tub! Wreszcie imć Mendelssohna zimny pot zrosił w lot, a on sam krzyknął: stop! Podkasał frak i na cześć młodej pary sam zagrał tak... Od tej chwili lat przeminęło sto, z górą sto. Wierzcie, to był ślub, że ho ho! Został po nim ów marsz imć Feliksa Mendelssohna i wspomnienie to: Ach, co to był za ślub, ach, co to był za ślub! Dęta orkiestra grała ile tchu, wierzcie nam, trąby tu, tuby tam, ech, szkoda słów! Panie, panowie, był to wspaniały ślub, to był ślub!