Z uśmiechem dziecka kamień ze szczytu góry sturlał lecz tak swe oparł ramię że pod nim pękła góra i pierwszym drgnęła płaczem więc długo na jej zbocze tak smutnym wzrokiem patrzył aż strumień z niej utoczył
ale o wschodzie słońca strumienia szum poranny tak po pustyni rozsiał zmieniwszy w oceany że mógł zastąpić oddech przypływem i odpływem i uznał to za dobre i przyśnił pierwszą rybę
dla oceanów lustrem nieba błękity zimne wciągnęły by w swą pustkę gdyby nie furkot skrzydeł ponad obfite gaje stworzone by ideał nazwany trafnie rajem samoistnie się spełniał
kobietę i mężczyznę których ulepił z gliny i którym darował życie dzieląc je odtąd z nimi zastał w ramionach drzewa nagich pod jego cieniem jak owoc grzechu niewart dojrzewał w ich spojrzeniach
jak było na początku i jak się zdarzyć mogło przez tego który w końcu powiedział pierwsze słowotekst poezja-spiewana.pl