Lubię, kiedy się zieleni, lubię, jak się piwo pieni, i gdy można pianę lekko wsunąć wąs. Chociaż czasem tak się zdoję, że do domu iść się boję, no bo stara łapie zaraz dziwny ton.
Lecą garnki i talerze, lekko się unosi pierze no i gradkę ma sąsiedztwo na dokładkę. Drży w posadach kamienica, taki szum robi diablica, już ją chyba wszyscy biorą za wariatkę.
By wprowadzić ład i spokój, cicho więc opuszczam pokój i unoszę całe życie na ulicę. Tam na rogu kumple stoją, oni też się, widzę, boją, bo ratunek wszelki czerpią wprost z butelki.
A ja wiem, że na mój ból zawsze jest najlepszy "Full", sprężam ciało, do siódemki walę śmiało i po chwili już radośnie znowu się przyglądam wiośnie, Wiktor leje, a wokoło jest wesoło.
Lubię, kiedy się zieleni, lubię, jak się piwo pieni, gdyby to zrozumieć chciała moja mała, świat by inne miał wymiary, znikły wreszcie by koszmary, no a życie by płynęło należycie.