Odstawiam na bok te wszystkie liche sprawy Zarzucam kurtkę i śródmieście Warszawy wita mnie Choć mało czasu, zawsze coś znajdę By z koleżkami ruszyć na lokalną knajpę W środku to samo, zawsze te same pyski Ręka do góry i ogólnie cześć wszystkim Mamy swój stolik co ma jedną nogę mniejszą Wkładamy pod nią klapkę od szlugów zgiętą Jak ktoś go zajmie to ewentualnie drugi W rogu sali zawsze siedzi Adaś co ma długi Pani Tereska przynosi po herbacie Szefunio coś zagaja - jak chłopaki gracie? Dzisiaj pas staruszku, nic nie mam Wczoraj wyłożyłem się na trzech pod rząd rowerach Pierdolę hazard, każdy to powtarza Jak przegra, a jutro znów do tego wraca Szczupła Lucyna niedostępna niczym zjawa Niezłe imię w dwa tysiące siódmym, Warszawa Ktoś za nią zerka przez ten dym co i rusz Niejeden już chciał jej stamtąd zdmuchnąć kurz Raz Bogdan stróż kupił jej bukiet róż Taka świetlica, poczekalnia dusz Weź lód krusz, daj tuzin szklanek barmanie Maniek zrobił flaszkę, mu wszedł kupon na sześć baniek
Ta lokalna dziura, ta która dla żula to kolebka Tu pełen wirtual hula, tutaj jest z nas setka Tłum zamula, wkraczasz okular, zachodzi mgła tu jak rytuał Formuła od rana lana jest do szkła pełna kultura ta To jest natura tego miejsca A niejeden akurat w tych murach swe życie przespał To piedestał do pokera dobiera pan starczy Walczy aż w końcu do zera zaczyna maszyna karcić go Nie starczy, to jak matka, krecha w zeszycie Cała aż się marszczy, walczy tak przez całe życie Picie, spanie, wstanie, zostaje granie i chlanie Nie odstaje go ani na krok, kombatant powstanie Co czekanie aż nastanie pro schyłek pomyłek Bo granie na banie tego to za duży wysiłek To jakby wziąć i żyłę sobie chlasnąć To jakby poczekalnia dusz co chciałyby już zasnąć
[x2] To poczekalnia, gdzie wchodzisz by zabić czas To przechowalnia, którą zaliczył każdy z nas Póki wybranka nie da szczęścia ci w całości Będziesz tu w oparach dymu gościł