Spędziłem całe me życie na wielkiej wędrówce, aż dotarłem tu, gotowy do wiecznego snu... Umiłowałem te bory wspaniałe, miejsce wieki liczące, gdzie duchy przodków wśród drzew krążą, gdzie błędne ogniki, gdzie pod korzeniami drzew mogiły dawne... Lasy, których płomień istnienia nigdy nie zgaśnie...
Słońce krwawe skrywa się za krainę górską, słyszę echo wilczych wołań, baśni z głębi boru, wszystko pomrok spowija, las okrywa cienia całun...
Umilkł ostatni ptak, niesie się wiatru szept, w płaszczu tkanym z gęstej mgły, nadszedł ojciec- Borowy... Leśny starzec, borów pan, swą opiekę drzewom dał...
Oddechem zimnym powiał mróz, głęboki chłód ścisnął me kości... Wszak to oddech śmierci- cichej, milczącej... Czuć drewna woń, ogniem trawionego... To płomień przeszył leśny mrok, oto nadszedł tułaczki kres...