Taka głęboka przy fontannach cisza, Tak ciemne mirty... i tak liściem szumią Nad fontannami jak pacierz derwisza. Cały ten smutek błękitami tłumią Wody Lepantu i z czystego nieba Patrzące czoło (jestem w Grecji) Feba.
Ani po drogach bawiącej się dziatwy, Ani człowieka w polu, ni na drodze, Czasem szumiącym lotem kuropatwy Porwą się w stado... tuż przy konia nodze I padną blisko... i znów cisza wielka. Jaskółek żadna nie wyszle ci belka...
Niebo, tych czarnych gwiazdek pozbawione, Wiecznie błękitne, zda się, że nad smętnym Krajem przeszłości - leży zamyślone Jakim obrazem dawnym i pamiętnym Tylko samemu Bogu, co w nim duma. Kraj ten zniszczyła tak wolności dżuma.
Ząbek się lasu dopióro wyrzyna; Małe sosenki jako pszczoły brzęczą Jedwabnym kolcem... Jeżeli masz syna, A tego kraju ludzie nie zamęczą, Może zobaczy Grecją pełną krasy, Ubraną w ludzi szczęśliwych - i w lasy.
Ale my, dzieci nieszczęścia, stąpamy Po głazach, chwastach i ruinach - głuchych; My się przez wielkie pustynie wołamy W ciszy bezludnej. My przy źródłach suchych Szukamy wody, spaleni zarzewiem. Gdzie będą szukać naszych mogił? - Nie wiem.