Kiedy zaczęto patrzeć przez mikroskop, powiało grozą i do dzisiaj wieje. Życie było dotychczas wystarczająco szalone w swoich rozmiarach i kształtach. Wytwarzało więc także istoty maleńkie, jakieś muszki, robaczki, ale przynajmniej gołym ludzkim okiem dające się zobaczyć.
A tu nagle, pod szkiełkiem, inne aż do przesady i tak już znikome, że to co sobą zajmują w przestrzeni, tylko przez litość można nazwać miejscem.
Szkiełko ich nawet wcale nie uciska, bez przeszkód dwoją się pod nim i troją na pełnym luzie i na chybił trafił.
Powiedzieć, że ich dużo - to mało powiedzieć. Im silniejszy mikroskop, tym pilniej i dokładniej wielokrotne.
Nie mają nawet porządnych wnętrzności. Nie wiedzą, co to płeć, dzieciństwo, starość. Może nawet nie wiedzą czy są - czy ich nie ma. A jednak decydują o naszym życiu i śmierci.
Niektóre zastygają w chwilowym bezruchu, choć nie wiadomo, czym dla nich jest chwila. Skoro są takie drobne, to może i trwanie jest dla nich odpowiednio rozdrobnione.
Pyłek znoszony wiatrem to przy nich meteor z głębokiego kosmosu, a odcisk palca - rozległy labirynt, gdzie mogą się gromadzić na swoje głuche parady, swoje ślepe iliady i upaniszady.
Od dawna chciałam już o nich napisać, ale to trudny temat, wciąż odkładany na potem i chyba godny lepszego poety, jeszcze bardziej ode mnie zdumionego światem. Ale czas nagli. Piszę.