Gasną ognie wśród łąk, biegną chłopcy znad rzek, chłodna noc, długa noc zawitała na brzeg. Dzwonią dzwony w samotnym kościele, nie przyjedzie już nikt na niedzielę…
Jeszcze czynny GS, więcej piwa niż łez, lecz nie taki już tłok — przeszedł rok — minął rok. Sennie chwieją się łany rzepaku, umierają co słabsi wśród ptaków…
Ach, panie, panowie, ach, panie, panowie, ach, panie, panowie, czemu ciepła nie ma w nas? Co było, to było, co było, to było, co było, to było, nie wróci drugi raz.
Ach, panie, panowie, ach, panie, panowie, ach, panie, panowie, już ciepła nie ma w nas. Co było, to było, minęło jak miłość, prześniło, przelśniło — wyśniło się do dna. Poczerniały pnie drzew, liście porwał im wiatr, poznikały gdzieś hen, jak nadziei mych ślad. Nie złowione figlują szczupaki, minął rok, znowu rok — byle jaki…
Widzisz, kończy się bal, nie mów mi, że ci żal, przecież patrzysz nie tak, mówisz «szczęścia nam brak». Zamarzają na śmierć kartofliska, wiem, że pora rozstania już bliska.
Umiem cenić twój takt, elegancki twój styl, kto nauczył cię tak ładnie patrzeć na łzy? Jeszcze tulisz do ust moją rękę, lecz zapomnisz mnie jak tą piosenkę.
Żegnaj miły, no cóż, jak się żegnać — to już, pięknie było nam z tym, lecz za dużo jest zim. Ja cię może za mało kochałam, lecz zapomnieć to już nie umiałam.