W smoczej jamie w Krakowie mieszkał niegdyś smok straszny. Był postrachem owiec bo gdy porwał którąś – ślad po owcy już na zawsze ginął. Zamęt wielki siał w grodzie Kraka – płacz i lament zewsząd było słychać.
- Co za nieszczęście! Nieszczęście, owieczek siedem smok mi zjadł. - Co się dzieje w naszym mieście, ta bestia pożerła mi już całe stado! - Żadnej owcy nie przepuści!
Każdy przed smokiem drżał ze strachu. Ludzie, jak to ludzie, różne rzeczy gadali. Raz wieść się rozniosła po mieście, że smok z owiec na młode dziewki się przerzucił. Struchleli wszyscy w królestwie, żałośnie załkał król – miał on córkę prześliczną i młodą i na samą myśl, że smok miał by ją porwać płacz ściskał jego stare serce. Posmutniał i pomarniał król Krak, bo żadnego nie widział wyjścia z tej sytuacji. Wreszcie jednak wpadł na pomysł wyśmienity:
- Koniec, basta, raz na zawsze z tym potworem skończyć trzeba. Temu kto zgładzi smoka rękę mej córki dam i pół królestwa na dokładkę – zabrzmiały trąby w całym królestwie i wieść tę na wszystkie strony świata ogłoszono.
Śmiałków się od razu paru zebrało, w ciężkich zbrojach, w miecze, szable i bagnety uzbrojeni na spotkanie smoka wyruszyli. Miny dzielne przebrali, pierś dumnie wypieli, lecz gdy przyszło co do czego – jak najdalej wiali. Wystarczyło, że smok nogą tupnął, ogniem z paszczy dmuchnął a oni już w powrotną drogę zawracali.
Król nadzieje zaczął tracić, włosy z głowy wyrywał, po czole się drapał i tak sobie myślał:
- Czyżby w całym moim królestwie nie było takiego śmiałka, który by smoka zgładzić mógł?
Wtem przed królewskim tronem pokłonił się nisko chłopak prosty. Szewczyk, który buty stare naprawiał i dzielnie do króla przemówił:
- Ja ze smokiem się rozprawie, pokonam bestię i z królewną się ożenię. - Ależ chłopcze! Cóż ty mówisz! Nie jeden śmiałek już ze smokiem w szranki stawał. Żaden mu rady nie dał, a ty gołymi rękami chcesz go podejść? - Racja królu, nie mam konia ani szpady, ale pomysł w głowie niezły. Nie wezmę go siłą, ale podstępem złowię. - A, jakaż to myśl w twojej główce zalęgła? - Mam siarki miarkę i baranią skórę. Wezmę ja szydło i zaszyje w niej siarkę, podłożę smokowi pod sam nos takiego barana.
Wziął się Szewczyk żywo do roboty, zgodnie z planem barana przygotował i do smoczej jamy zaniósł. Obwąchał smok ze wszystkich stron barana i z apetytem go pożarł, przełknął, oblizał się i wtem siarka stała mu w gardle. Co za piekło, co za gorąc? Ognie w paszczy smoka płonną.
- Ooo, jak pali – Wody! Wody! – smok pragnienie miał ogromne, do dna prawie wypił Wisłę, pił i pił tak bez umiaru, aż wyglądał jak wielki balon. A balony mają to do siebie, że niekiedy pękają z trzaskiem. Tak też się stało i ze smokiem. Wielka radość nastała wśród ludu, wszyscy na ulicy wylegli, śpiewali i kwiaty do góry rzucali. A Szewczyk zgodnie z obietnicą rękę królewskiej córki dostał i pół królestwa w darze. Od tej pory Kraków już smoka nie widział. A na pamiątkę, że był kiedyś taki smok w Krakowie, jego jama pod Wawelem po dziś dzień stoi.