Jakże mętne być nie mają kiedy do nich łzy wpadają? Smok w pieczarze siadł pod górą, żmij podstępny i okrutny. Lud nad brzegiem ręce łamie, Krak na grodzie siedzi smutny. Smok co chwyci to pożera, dławi ludzi, pleni stada, dusi niewiasty i dzieci. Oj ludu biada, biada! Krak na grodzie smutny siedzi, myśli miesiąc, drugi, trzeci.
Krak:
Jak potworę tę umorzyć, jak umorzyć tego gada? Gardła mu nie zduszą dłonie, miecz mu skóry, nie przebije, pałka czaszki nie roztrzaska i piorun go nie zabije.
Wisła:
Siedem razy miesiąc rośnie, siedem razy się zapada, aż Krak skubę wołać każe:
Krak:
Wiem co czynić nam wypada! Wypchaj owcę siarką, smołą, zanieś ją pod smoczą jamę. Kiedy żmij zaryczy z głodu zobaczymy co się stanie!
Wisła:
Jako rzekł tak skuba czyni, rzuca ścierwo pod pieczarą, paszcza straszna ścierwo łyka, ryk aż górą trzęsie całą.
Krak:
W smoku palą się wnętrzności, więc do Wisły żłopać bieży, żłopie, aż się nadął cały i pęka, i martwy leży.
Razem:
Ptacy niosą wieść wesołą: patrzaj nasz narodzie miły! Niech dzieci na łąki biegną – nie ma już smoka na ziemi! Nie ma już smoka na ziemi! Nie ma już smoka na ziemi! Nie ma już smoka na ziemi!