Nie grają nam surmy bojowe ni werble do szturmu nie warczą, nam przecież te noce sierpniowe i prężne ramiona wystarczą. Niech płynie piosenka z barykad wśród bloków, zaułków, ogrodów, z chłopcami niech idzie na wypad pod rękę przez cały Mokotów.
Ten pierwszy marsz ma dziwną moc, tak w piersiach gra, aż braknie tchu, czy w słońca żar, czy w chodną noc, prowadzi nas pod ogniem z luf. Ten pierwszy marsz, jak dzień po dniu, w poszumie drzew i w sercach drży, bez zbędnych skarg i próżnych słów, to nasza krew i czyjeś łzy.
Niech wiatr ją poniesie do miasta, jak żagiew płonącą i krwawą, niech w górze zawiśnie na gwiazdach, czy słyszysz płonąca Warszawo? Niech zabrzmi w uliczkach znajomych, w Alejach, gdzie bzy już nie kwitną, gdzie w twierdze zmieniły się domy, a serca z zapału nie stygną.